kinomania

Minirecenzje filmów ocenianych w pięciostopniowej skali. HF

Rewers

155263.1

Oryginalny (niesamowicie plastyczna zabawa konwencją kina rozliczeniowego), stylowy (czarnobiałe zdjęcia przedstawiające wspomnienia głównej bohaterki i rozmazane ujęcia drugiego i trzeciego planu moim zdaniem symbolizujące powolne zanikanie wspomnień), ZABAWNY (w to co napisałem szczególnie nie chce mi się wierzyć zwłaszcza, że to rodzima produkcja!) – takimi przymiotnikami opisałbym film Borysa Lankosza. Siła tego obrazu opiera się na humorze sytuacyjnym i słownym. A jest się z czego śmiać, zwłaszcza po punkcie kulminacyjnym, gdzie gęsty, czarny jak smoła żart przechodzi w makabreskę.  Na ogół nie lubię Agaty Buzek (gratuluję Tacie objęcia prestiżowego stanowiska w europarlamencie). Ale w tym filmie wpasowała się w rolę idealnie. Gra filigranową pannę – miłośniczkę poezji, z którą ma do czynienia również na gruncie zawodowym. Ponieważ stuknęła jej już trzydziestka ogląda się za kandydatem na męża. Zresztą nie tylko ona bo pomagają jej w tym mama i babka (świetna Anna Polony). Jestem zdania, że niektóre „powiedzonka”, zwłaszcza mamy Sabiny (Krystyna Janda), mogą zagościć w popkulturze. Mimo prześmiewczych momentów całość jest raczej świetnym kinem wspomnieniowym.  Dodatkowym atutem/przekleństwem dzieła pana Lankosza jest fakt, że dotyka historii najnowszej Polaków. Z jednej strony filmów historycznych powstawało ostatnio niesamowicie dużo… Z drugiej Rewers jest w o tyle dobrej sytuacji, że faktycznie stworzył nową jakość opowiadania o tamtych czasach. Przekłuł ten martylologiczny nadęty balon i dzięki temu złapał niezbędny dystans do przedstawiania klimatu tamtych dni. W sumie nie mi to oceniać bo zdecydowaną większość życia spędziłem już w wolnej Polsce ale wizja/zabawa konwencją pana Lankosza bardzo mi się podobała.

Ocena: 4/5

Niewinni czarodzieje

niewinni_czarodzieje2

Film powstał w 1960 roku. W jednej z końcowych scen widać jeszcze zniszczone kamienice, a w głębi PeKiN. Głównym bohaterem dzieła Andrzeja Wajdy jest doktor medycyny sportowej o wyróżniającej się aparycji (tlenione włosy) i ponadprzeciętnej inteligencji. Ludzi traktuje instrumentalnie. Z łatwością zdobywa sympatię kobiet. Szybko mu się nudzą. Gra na perkusji w zespole jazzowym (razem ze słynnym Komedą). Do tej grupy niewinnych czarodziejów należy również młody Roman Polański (w świetle ostatnich wydarzeń zmieni raczej status na winnego czarodzieja…) oraz genialny Zbigniew Cybulski. Ten ostatni (grający psa na baby) próbuje bezskutecznie wyrwać dziewczynę, która wpadła mu w oko w klubie/piwnicy (tu by pasowała nazwa Z Baranami ;]). Proponuje taniec ale zostaje spławiony. Prosi o pomoc swego kolegę z zespołu – doktora „tańczącego z talerzami” równie sprawnie co z kobietami. Początkowo niechętny, w końcu przystaje na propozycję kumpla. Postanawiają odegrać numer z taksówką… Fortel udaje się połowicznie. Interesująca brunetka o imieniu Pelagia (urocza Krystyna Stypułkowska) wychodzi z klubu razem z dr Bazylim (Tadeusz Łomnicki). Dochodzi do bardzo interesującej wymiany zdań. On udaje, że jest zainteresowany nią. Ona udaje zainteresowanie jego osobą… Dialogi są naj(mocniej)zabawnieszą stroną filmu.

Pelagia: Może to banalne mój drogi Bazyli ale sens tego wszystkiego co robimy…

Bazyli: …możesz nie kończyć, jest mizerny.

Pelagia: Nie przerywaj. … Mówię w szerszym znaczeniu. W ogóle. Wszystko co się dzieje jest właściwie bez sensu. A jeżeli nawet jakiś sens istnieje to zrozumienie jego przekracza możliwości człowieka.

Bazyli: Mam nagrywać?

Pelagia: Skup się i pomyśl.

Bazyli: Dla ciebie wszystko.

Pelagia: Wyobraź sobie małego, szarego wróbelka.

Bazyli: W jakiej sytuacji?

Pelagia: W różnych. Miłe stworzonko, ale co wróbelek wie o kulturze Majów? Albo o upadku Cesarstwa Rzymskiego?

Bazyli: A telewizją?

Pelagia: A zagadnienia fizyki jądrowej? Perspektywy cybernetyki, kryzysy ideologii? Muzyka dodekafoniczna, albo elektronowa? Wszystko to oraz wiele innych rzeczy w ogóle dla wróbelka nie istnieje… tego nie ma.

Bazyli: Szczęśliwy wróbelek…

Pelagia: Bazyli (nadąsana)! Przypominam, że rozmowa ma być inteligentna.

Bazyli: To nie jest rozmowa tylko przemówienie.

Pelagia: Ale czym jest nasza niewiedza wobec niewiedzy wróbelków? Zarzucają nam, znaczy naszemu pokoleniu, że tylko siebie widzimy i uznajemy… Może ale jak ma być inaczej jeśli tylko my – młodzi nie mamy żadnych złudzeń i jest dla nas jasne, że o świecie, po którym się plączemy nie wiemy nic. … Gorzej niż wróbelki.

Niewinni czarodzieje biorąc pod uwagę rocznik produkcji są zadziwiająco aktualni. Poruszają problemy, które nie zmieniły się znacząco pomimo dystansu czasowego i idącej za nim zmiany ustroju politycznego.  Można nawet na siłę porównywać obraz Wajdy do współczesnych tytułów jak: Przed wschodem słońca Richarda Linklatera, czy (o zgrozo;)) niesamowicie popularnego, wysokobudżetowego serialu z Ameryki: Dr House. W tym pierwszym również dochodzi do długiej, ciekawej rozmowy obcych sobie ludzi, która powoli zamienia się w pełnokrwisty flirt. W Housie natomiast Hugh Laurie stworzył postać ponadprzeciętnie uzdolnionego doktora, który lubuje się w manipulowaniu kobietami (i całą resztą otoczenia), gra na instrumencie muzycznym i (drobny spoiler) tak jak Bazyli potrafi pobić się ze swoim pacjentem! :]

Ocena: 5/5

Dystrykt 9

148862.1

Gdyby kinoman przeprowadzał wywiad z jednym z inteligentniejszych obcych z filmu Neilla Blomkampa mógłby on wyglądać tak (drobne spoilery):

Kinoman: Jak zamierzacie wrócić na swoją planetę?

Obcy: … Nie zamierzamy.

Kinoman: Po kiego grzyba wam te martwe krowy w waszych namiotach?

Obcy: Nie interesuj się. … Przetrwanie gatunku zawsze było na pierwszym miejscu.

Kinoman: Czemu wariujecie na punkcie kociego żarcia?

Obcy: Odpowiem pytaniem: czemu co pięć kilometrów w waszych największych metropoliach macie restaurację z dużą literą M na dachu? I czemu kolejki w tych restauracjach też mają 5 km długości…

Kinoman: I najważniejsze pytanie: jakim cudem udało wam się dotrzeć aż tu i nie dysponujecie technologią aby wezwać pomoc?

Obcy: Zapytaj reżysera filmu cwaniaku…

Dystrykt 9 dzięki pomocy Petera Jacksona (był tu tylko/aż producentem) zyskał duży zastrzyk finansowy i tempo akcji godne pościgu z innego filmu tego reżysera: King Konga. Kosmici i ludzie uwijają się na ekranie niczym bohaterowie wyprawy na tajemniczą wyspę między nogami wystraszonych dinozaurów. Świetne potyczki (zwłaszcza ta między botem a zdrowo stukniętym wojskowym oraz w laboratorium z na serio fajną kamerą „z lufy”) i bardzo dynamiczne sekwencje ala Tropa de Elite robią pozytywne wrażenie. Dokumentalna stylizacja niektórych scen również jest ciekawym zabiegiem. Nie zmienia to faktu, że film jest momentami bardzo ohydny. Powiedziałbym nawet, że pierwsza połowa to definicja turpizmu w wydaniu s/f. (!SPOILER – main plot!) Widziałeś Muchę (dosyć stary horror s/f z Jeffem Goldblumem) ? Jeśli ci się spodobał, Dystrykt 9 również powinien zadowolić Twoje gusta. W moje nie trafił, a porównywanie obrazu Neilla Blomkampa do Blade Runnera to grube nieporozumienie… Końcówka sugeruje powstanie następnej części i znając zapędy Jacksona (autora między innymi ekranizacji trylogii tolkienowskiej) nie każe nam długo czekać na Dystrykt 10.

Ocena: 3,5/5 (dodatkowe pół punktu za dynamiczną realizację i „efektowne efekty”)

Moon

moon1

Jeśli lubicie psychologiczno-egzystencjalne dywagacje w filmach sci-fi dzieło Duncana Jonesa (syn Davida Roberta Haywarda-Jonesa…znanego bardziej jako David Bowie) jest filmem dla was! Jeśli wolicie dużo akcji i kosmiczne potwory atakujące z każdej strony (w stylu Marsjanie atakują)…tego zdecydowanie tu nie znajdziecie. Sam Bell (świetna rola Sama Rockwella często odgrywającego nieco stukniętych/psychopatycznych typów vide Zielona mila, Choke) w początkowych scenach przedstawiony został jako „dzielny astronauta” pracujący przy wydobyciu zbawiennego dla ludzkości źródła energii z powierzchni księżyca. Do powrotu na Ziemię zostaje mu już niewiele czasu. Marzy by spotkać się ze swoją rodziną. Z nudów i tęsknoty tworzy model miasteczka z figurkami reprezentującymi najbliższych. Powoli coś dziwnego zaczyna się dziać na stacji Lunar corp. (drobny spoiler) Widzi dziewczynę z długimi czarnymi włosami (moim zdaniem trochę niepotrzebne nawiązanie do Kręgu). Zaczyna rozmawiać ze swoim sobowtórem… W zasadzie dosyć szybko dochodzi do nagłego zwrotu akcji, który może zaskoczyć widza. Takiego rozwiązania się nie spodziewałem! W zasadzie cały czas główny bohater sprawia wrażenie człowieka bardzo powoli ale stopniowo odchodzącego od zmysłów. Wyobcowanie i bardzo wdzięczne efekty specjalne (z komputerem/robotem pokładowym o imieniu Gerty z głosem Kevina Spacey na czele)  tworzą niesamowicie stylowy klimat. Mimo że to thriller jest w nim parę autentycznie zabawnych/irracjonalnych momentów, które zostały wplecione w fabułę dzięki namowom Sama Rockwella. Reżyser chciał stworzyć film lekko nawiązujący do tak  ważnych filmów sci-fi jak 2001: A Space Odyssey, Alien, Solaris i tych mniej znanych jak: Outland z Seanem Connery, Silent Running z Brucem Dernem. I wyszło mu to całkiem nieźle. Może trochę przeholował w tym nawiązywaniu i przez to pół punktu mniej w mojej ocenie. Nie zmienia to faktu, że całość jest bardzo wciągająca. (następny drobny spoiler) Chcesz odkrywać z głównym bohaterem sposób w jaki zmyślnie skonstruowano bazę i dociekasz przyszłych zachowań samotnego górnika wydobywającego izotop helu z powierzchni księżyca. Niektórzy recenzenci wypominali reżyserowi zbytnią teatralizację filmu. Moim zdaniem to zaleta a nie wada. Zresztą to, że przez większość czasu oglądamy nomen omen monodram ;] pozwoliło jeszcze lepiej podkreślić emocje i stworzyć niezbędny podkład pod pytania o kondycję człowieka. Reżyser w jednym z wywiadów podkreślał, że pokazanie typowo ludzkich zachowań jest o wiele efektywniejsze w odseparowanych niekonwencjonalnych warunkach… hmm kosmiczne „zadupie” jest wręcz do tego stworzone. To że w większości przypadków Moon został bardzo dobrze oceniony (aż 89% na rottentomatoes.com) jest również zasługą niesamowitej ścieżki dźwiękowej przygotowanej przez specjalistę od psychodelicznych klimatów: Clinta Mansella. Mogę śmiało powiedzieć, że to jeden z najlepszych filmów sci-fi jakie ostatnio weszły na ekrany kin. A debiutant Duncan Jones już pracuje nad kolejnym projektem klimatem nawiązującym do Blade Runnera (kamień milowy s/f): „…another science fiction film, called Mute, which takes place in a future Berlin. It’s a Blade Runner-inspired piece, a little love letter to that film.”

Ocena: 4,5/5

9

tim_burton_shane_acker_9Ostatnio panuje jakiś trend kina apokaliptycznego. Wielkimi krokami zbliża się 2012, Book of Eli, Road niedawno na ekranach gościł kolejny sequel Terminatora. Dziewiątka wpisuje się trochę w tą prawidłowość. Na początku filmu tytułowy bohater – ożywiona pacynka z mechanicznymi wnętrznościami i kończynami budzi się w zniszczonym i opuszczonym laboratorium. Szybko trafia na podobne sobie kukiełki z oczami zbudowanymi z przysłony fotograficznej i wyrusza w podróż, która ma zmienić losy świata zniszczonego przez globalną wojnę. 9 powstało na kanwie bardzo klimatycznej krótkometrażówki o tym samym tytule. Pieczę nad pełnowymiarową animacją sprawował sam Tim Burton i to widać w filmie: mechaniczne potworki ścigające głównych bohaterów są naprawdę przerażające. Wrażenia potęgują świetnie dobrane odgłosy wydobywające się z każdej kreatury oraz bardzo dynamiczne sceny walk. Steampunkowa stylistyka i ciekawe postaci świetnie tworzą dekadencki klimacik. Graficznie ta animacja dorównuje jeśli nie przewyższa niedawne dzieło Pixara: Walliego. Niemal czuć chropowatość rdzy na gwincie żarówki, którą dziewiątka wkręca w metalowy pręt przed wejściem do pieczary Bestii. Dałbym tej animacji bardzo wysoką notę gdyby nie jedna kwestia – to wszystko już było. Widziałeś Wojnę światów Spielberga, Terminatory, Matrixa ? Wystarczy że ugnieciesz ww produkcje, dodasz dodatkową szczyptę humoru/infantylności i dolejesz dużo komputerowo wspomaganej grafiki a z piekarnika wyjmiesz z lekka przypaloną dziewiątkę. Ten film to kawał BARDZO dobrej roboty ale wtórność większości pomysłów nie pozwala mi przyznać najlepszej oceny. Dopatrzyłem się nawet zapożyczeń z tak popkulturowego (kiczowatego) filmu jak Mortal Kombat: Machina „wysysa” dusze z kukiełek niczym Shang-Tsung ze swoich przeciwników. Dodatkowo końcówki obu filmów są podobne do siebie niczym bracia bliźniacy :]

Ocena: 4 (z dużym minusem)/5

Lissi na lodzie

113237.1Podobno reżyser Michael Herbig (znany u siebie w kraju jako Bully) użyczył głosu i rysów twarzy głównej bohaterce… Lissy na lodzie jest animacją opartą na irracjonalnych gagach. Ale do paytonowskiego stylu żartom zaserwowanym w tej komedii baaardzo wiele brakuje. Film jest wtórny i toporny jak jeden z głównych bohaterów – Shrek, wróć, potwór Yeti, którego ulubioną rozrywką jest dręczenie jeży. Większość gagów jest tak kiczowata i głupkowata, że aż… nie śmieszna. Jedynie kilka żartów/motywów w porywach może rozbawić widza (np. brytyjskie 5 o’clock tea w wykonaniu dwójki myśliwych). Autor zerżnął ze Shreka nie tylko potwora ale i księżniczkę. Fiona w Shreku zamartwiała się swoim ogrowym image, to co dopiero ma zrobić Lissi… z tym swoim nie znikającym z facjaty uśmiechem i zachowaniem jakby trepanacje czaszki przeprowadzano również na postaciach z animacji komputerowych. Nie wiem, może to po prostu nie mój typ humoru.

Ocena: 2/5

Dead Man

Truposz1

Filmy Jima Jarmuscha są niesamowicie oryginalne. Świetne „Coffee and Cigarettes” czy „Ghost Dog” uzbrojone są w charakterystyczne niedopowiedzenia, dłuższe momenty, w których rozmowa zamiera. W Truposzu te pauzy, podczas których reżyser serwuje ferie symboli i powolnych, leniwych obrazów tworzą niesamowity klimat. Równie ważnym kompanem podróży głównego bohatera są chropowate motywy dźwiękowe tak świetnie oddające surowość i zimne piękno otaczających krajobrazów. William Blake grany przez Deppa z płochliwego wrażliwca powoli przeistacza się w sprawnego mordercę. Śmierć otacza głównego bohatera z każdej strony. W pociągu – gdzie pasażerowie nagle zaczynają strzelać do bizonów z okien, w miasteczku – gdzie tuż przed zakładem pogrzebowym na ścianie jednego z domów widzimy girlandy zwierzęcych czaszek, w lesie gdzie ludzie, zwierzęta i rośliny powoli zrastają się z ziemią odchodząc w niebyt. Genialną warstwą filmu jest gorzki humor wpleciony w metafizyczną podróż niedoszłego księgowego. Indianin o imieniu Nikt denerwuje Blake’a swoją przezabawną paplaniną, której ten za Chiny nie potrafi zrozumieć. Ich rozmowy i spotkania często zamieniają się w niesamowicie komiczne sceny. Drugą postacią, która bardzo wyróżnia się w filmie jest psychopatyczny płatny morderca (w dodatku kanibal). Moim zdaniem przewyższa nawet kreację Ledgera w Mrocznym Rycerzu. Milczenie i nieobliczalność szaleńca sprawiającego wrażenie całkowicie opanowanego i zrównoważonego człowieka mrożą krew w żyłach. Nie wiem czy jest sens porównywać ten film do innych obrazów ale moim zdaniem scena rzecznej przeprawy przypomina mi trochę tą z „Czasu Apokalipsy” Coppoli. Z tym, że w tym drugim filmie główni bohaterowie płynęli w stronę jądra ciemności i szaleństwa podczas gdy w filmie Jarmusha celem jest ostateczne i niewymuszone uwolnienie się z doczesnej rzeczywistości. Powoli zaczynam paplać jak Nikt… Odrębnym elementem dialogów między głównymi bohaterami są wiersze Williama Blake’a ze Stowarzyszenia Umarłych Poetów. Towarzysz podróży/ucieczki głównego bohatera początkowo omyłkowo (zbieżność nazwisk) bierze Truposza za tego sławnego poetę. Dead Man jest chyba najlepszym filmem Jarmuscha. Ma tak niepowtarzalny, wgniatający w ziemię i dający do myślenia koncept, że zaliczyłbym to dzieło do gatunku „Musisz zobaczyć”.

Every night and every morn

Some to misery are born

Every morn and every night

Some are born to sweet delight

From William Blake’s poem „Auguries of Innocence”

Ocena: 5/5

Public Enemies

143589.1

Kolejny film, na którym się nieco zawiodłem. Po takich produkcjach Michaela Manna jak „Gorączka” czy „Zakładnik” spodziewałem się ciekawej fabuły, świetnych zdjęć i klimatycznej oprawy dźwiękowej. Gwarantem nieprzeciętnego obrazu miał być zestaw świetnych aktorów z Johnnym Deppem, Christianem Balem, Marion Cotillard i Giovanni Ribisi na czele. Zamiast interesującego dzieła dostałem dosyć przeciętny kryminał/dramat ze sporą domieszką dokumentu. Reżyser zadbał o autentyczność scen opisujących Johna Dillingera – gangstera z lat 30ych cieszącego się względną sympatią społeczeństwa. Zdjęcia odbywały się w autentycznych miejscach pobytu tego znanego przestępcy. Scenografia jest dopracowana niemal do perfekcji – detale i stroje z epoki mogą zachwycić. Powiem więcej. Nawet Bale nie mówiąc o Cotilliard i Ribisim zagrali przekonująco. Najsłabszą stroną tego filmu jest… fabuła. Historie ucieczek głównego bohatera z kilkoma strzelaninami w tle nie wciągnęły mnie tak mocno jak rozpracowywanie gangu obrabiającego banki przez Pacino czy walkę przypadkowego taksówkarza – Foxa z płatnym mordercą. Może jest coś w tym, że trzymając się prawdziwych wydarzeń za bardzo nie można stworzyć porywającego filmu. John Dillinger był bardzo nietypowym gangsterem drwiącym z policji w tak wyszukany sposób, że między innymi z jego powodu powstało FBI – czyli odrębna jednostka policji ścigająca przestępców na całym obszarze Stanów Zjednoczonych. Jak powiedział odtwórca głównej roli w „Late Show with David Letterman” Dillinger miał taki tupet, że będąc najbardziej poszukiwanym gangsterem w kraju potrafił podejść do policjanta ze swoją dziewczyną i poprosić go aby pomógł im zrobić zdjęcie ! 8) W jednej z końcowych scen jego zuchwałość/głupota siąga zenitu – to chyba najzabawniejszy moment filmu. Szkoda, że resztę stanowią średnio ciekawe ucieczki i strzelaniny z romansem w tle. Nadużywanie kamery „z ręki” też się rzuca (dosłownie) w oczy i na dłuższą metę męczy. Niestety po słabym „Miami Vice” (zero humoru w filmie na bazie serialu kryminalnego, którego esencją były zabawne dialogi między głównymi bohaterami) „Wrogowie publiczni” utrzymują tendencję spadku formy tego reżysera.

Ocena: 3+/5

Plus za wysmakowane/stylowe zdjęcia i jak zawsze świetną grę Deppa.

Terminator Salvation

terminator_salvation

Christian Bale – odtwórca głównej roli powiedział w jednym z wywiadów, że widzowie ocenią czy czwórka będzie godną kontynuatorką cyklu o buncie maszyn. Po bardzo nieudanej trójce Terminator Salvation miał stanowić nową jakość. To pierwsza część trylogii opisującej wydarzenia po tzw. Judgment Day (wojnie nuklearnej zapoczątkowanej przez Skynet – komputer, który uzyskał świadomość). Pomijając sprawę podróży w czasie i związanych z nimi paradoksami potencjał na kontynuację był ogromny. Chyba jeszcze większe oczekiwania fanów. A skończyło się jak w przypadku wielu sequel’i… Zacznijmy od tego, że efekty specjalne stoją na bardzo wysokim poziomie. Bardzo solidnie zrealizowano oprawę dźwiękową. Gdyby tylko fabuła była bardziej logiczna, sensowna, ciekawsza, mniej prostacka, trochę bardziej urozmaicona. Gdyby skupiono się bardziej na psychologii postaci (jak w przypadku najciekawszego wątku Marcusa Wrighta) i dopracowano główną oś wydarzeń byłby to godny następca 2ki. A tu zaserwowano widzom napakowane efektami specjalnymi i polane kiczowatym sosem patosu (ile można: „This is John Connor. If u listening to this u r a resistant.” z podniosłą muzyką w tle) danie, które owszem jest o wiele smaczniejsze od poprzedniczki ale za wiele z dobrą kuchnią sci-fi nie ma wspólnego. Brakowało mi trochę tego luzu z jakim do drugiej części podszedł Cameron. Jedynym momentem jaki można uznać za zabawny w najnowszej odsłonie serii jest krótka scena z Arnoldem Schwarzeneggerem. Nawiasem mówiąc ten aktor może wpadnie w tym roku do Łodzi. To polskie miasto i Kalifornia mają nawiązać w przyszłości ściślejszą współpracę z powodu roli jaką odgrywa produkcja filmowa w obu miejscach. Wracając do filmu: nie żałuję kasy wydanej na bilet kinowy (zwłaszcza, że bardzo cenię cyberpunkowe klimaty) ale oczekiwałem znacznie więcej po tej produkcji. Na koniec pytanie dla uważnych kinomaniaków: ilu product-placementów się dopatrzyliście ?

Ocena: 3/5

Kinematograf

Kinematograf_2 [50%]

“Jak ja wytłumaczę żonie, że byłem na 12 minutowym filmie ?” – jeden z widzów wychodzących z ponad dwugodzinnego „seansu”. Tomek Bagiński postanowił zaprezentować swoją najnowszą krótkometrażówkę wraz z prelekcją na temat jej powstawania oraz krótkim opisem 3 projektów nad którymi obecnie pracuje studio Platige Image. Ten wielopak (a głównie jego zagraniczna trasa) ma na celu zdobycie funduszy na kolejne projekty firmy odpowiedzialnej za słynną już „Katedrę”. Podczas krótkiej prelekcji wprowadzającej w klimat „Kinematografu” zdradzono widzom (sala była prawie pełna – jak na 12min dzieło trzeba przyznać, że robiło to wrażenie), że w dalszych planach Platige Image jest pełnometrażowy film 3D, w którym główną bohaterką będzie „zabawna babcia broniąca swego małego miasteczka”. Czyżby szykowała się komedia mająca konkurować z animacjami wielkiej dwójki Dreamworks’a i Pixar’a z typowo polskim akcentem humorystycznym…? Tuż przed Kinematografem pokazano kilkuminutową animację: „Laska”. Pomysł ciekawy a finał zaskakuje ale mi jakoś ten aperitif  średnio smakował. Za to Kinematograf jest jedną z najlepszych krótkometrażówek Bagińskiego. Babka odpowiedzialna za produkcję straciła podobno podczas pracy 8 kg 🙂 – opłacało się! Ogrom pracy 50-osobowego zespołu sprawił, że te 12 minut tworzy bardzo klimatyczną i porywającą całość. Malowane tła oraz specyficzna kolorystyka bazująca na sepii świetnie podkreślają komiksowość tego projektu. Kinematograf powstał na kanwie jednego z wątków komiksu „Rewolucje” Mateusza Skutnika. Głównym bohaterem jest wynalazca maszyny do pokazywania ruchomych obrazków pracujący nad udoskonaleniem swego dzieła – wprowadzeniem kolorów na kliszę. Najmocniejszą stroną filmu jest sama historia świetnie zilustrowana muzyką. Na mnie największe wrażenie zrobiła sekwencja otwierająca film, w której to kamera z nieba płynnie „zlatuje” na zatłoczoną ulicę miasteczka oraz rozpływanie/rozsypywanie się całego ujęcia w końcówce. Te efekty niesamowicie podkreślają melancholijną stylistykę Kinematografu dodatkowo uwypukloną przez tekstury użyte do bliskich ujęć twarzy i rąk głównych bohaterów (przypominają słoje drewna). Po pierwszej projekcji Tomek Bagiński zaczął przedstawiać poszczególne etapy powstawania animacji. A nie jest to proste zadanie zwłaszcza z powodu utrudnienia polegającego na tym, że w pierwszym najdłuższym etapie trzeba bazować jedynie na bardzo uproszczonych modelach a czasem nawet zestawie kilku punktów. Postaci oraz otaczające tło trzeba sobie wyobrazić. Dopiero pod koniec całego procesu można sprawdzić czy wszystko mniej więcej ze sobą współgra (oświetlenie, kolorystyka, mimika i ruchy postaci prawidłowo koegzystują z malowanym tłem itp.) Ta część była trochę przydługa ale potem Tomek zaczął opowiadać o trzech projektach, nad którymi obecnie pracuje i tu zaczęło się robić bardzo ciekawie. Jednym z nich jest 8 minutowa „Animowana historia Polski” realizowana na wystawę EXPO 2010 w Szanghaju. Jak zmieścić ją w tak krótkim filmie? Po dłuższym zbieraniu materiałów i konsultacjach z ekspertami wyszło, że przez większość czasu prowadziliśmy wojny z sąsiednimi państwami.. Oczywiście znajdzie się obszerniejszy fragment o czasach, w których nasz kraj był gospodarczą i kulturową potęgą w Europie. Z jednego z rysunków storyboardowych do tej animacji trzeba było usunąć gwiazdę z czapki stalinowca, którego okłada Piłsudski… bo mogłaby się nieodpowiednio skojarzyć gospodarzom EXPO. Pozostałe 2 projekty powstają na zlecenie Muzeum Powstania Warszawskiego. Są to: animacja komputerowa przedstawiająca przelot nad zrujnowaną Warszawą w 1945 roku oraz pełnometrażowy film o Powstaniu Warszawskim pt. „Hardkor 44”. Zbombardowaną Warszawę będzie można obserwować z okien modelu samolotu Liberator znajdującym się w MPW. W tym okresie stolica Polski została praktycznie zrównana z ziemią stając się jednym z najbardziej zniszczonych miast w historii działań wojennych. Natomiast w Hardkorze 44 Bagiński zamierza skupić się na bohaterach Powstania i odejść niemal całkowicie od przytłaczającego i bardzo dołującego charakteru faktów historycznych. Właśnie dlatego nie jest to próba niepoważnego traktowania tamtych wydarzeń ale luźna wariacja opierająca się jedynie na historii Powstania Warszawskiego. Będą więc przypakowani i dzielni Polacy, piękne kobiety oraz brzydcy i bezlitośni hitlerowcy. Styl opublikowanych już szkiców jest świetny i przypomina postaci wyjęte z gier komputerowych: przerysowane i nieco komiksowe. Ten projekt Bagińskiego budzi trochę kontrowersji: rozpamiętywanie i gloryfikacja polskich porażek militarnych i krzywd wyrządzonych przez najeźdźców łączy się z mało poważną stylistyka filmu. Moim zdaniem nie to jest najistotniejsze. O wiele ważniejsze jest abyśmy pamiętali, że z tych wszystkich klęsk udało nam się wybrnąć i zawdzięczamy to częściowo naszym przodkom. Pod koniec „Kinematograf” został wyświetlony raz jeszcze. Tomek Bagiński poprosił twórców aby wstali ze swoich miejsc po czym zostali nagrodzeni oklaskami. Gorąco polecam!

Ocena: 5-/5 Minus za przydługawy wykład o powstawaniu Kinematografu 😉